sobota, 3 sierpnia 2013

Podziękowania

Dla strony
We Love Twilight. Team Twilight.
za promowanie naszego bloga. ^^
Oby było więcej takich stron!

niedziela, 12 maja 2013

5.


         Oprawszy się plecami na Edwardzie, zapatrzyłam się w ogień w kominku, beznamiętnie skubiąc bułkę. Mimo, że leżeliśmy zaraz przy nim, mój ukochany i tak przykrył mnie puchatym kocem, znalezionym na sofie, przy której odpoczywaliśmy.
- Nie wolałabyś czegoś bardziej atrakcyjnego? – zapytał, spoglądając na pieczywo– Na przykład rolady z łososia, lub pieczonego dorsza w ziołach? Słyszałem, że Esme napełniła zamrażalkę przeróżnymi rybami. Jeśli nie, znam jeszcze świetny przepis na kurczaka w curry, wystarczy…
- Nie jestem głodna – przerwałam mu, kończąc bułkę i odwracają się do niego przodem.
- Jesteś pewna? Nie jadłaś nic od lotu do Seattle.
-Mhm – mruknęłam, wpijając się w jego wargi. Powoli zsunął się ze mną na podłogę, gdzie ułożył mnie puchatym dywanie, zaraz przed kominkiem, od którego biło gorąco. Znów otulając  nas  nim, zaczął niby od niechcenia całować moją szyję, zniżając się coraz niżej. Położył głowę na moich piersiach, przysłuchując się jak moje serce z galopu, przechodzi na wolniejszy bieg. Jego włosy nabrały odcień kasztanowego - rudego, dzięki błysku ognia. Przypomniała mi się scena, gdy Edward po raz pierwszy wziął mnie na swoją łąkę. Wtedy też utknęliśmy na dłuższy czas, w tej pozycji. Tylko kto by się wtedy spodziewał, że mimo naszych różnic, pozostaniemy razem i kiedyś zostanę jego żoną.
            Słysząc mój śmiech, Edward poderwał głowę i spojrzał na mnie z malującym się pytaniem w swoich miodowych oczach. Odpowiedziałam mu kolejnym namiętnym pocałunkiem, przewracając go na plecy.
            Oderwał się ode mnie pierwszy, pokazując swoje zęby w uśmiechu. Jego wzrok sprawił, że rumieńce znalazły swe miejsca na mych policzkach, a serce znów gotowało się do kolejnego wyścigu.
            Przymykając oczy, położyłam głowę na jego obojczykach, od czasu do czasy zerkając zza ołowianych powiek na przygasający ogień.
***
            Obudziło mnie słońce, wdzierające się przez cienkie zasłony w naszej sypialni. Mrugnęłam kilkakrotnie i odwróciłam się od rażącego światła. Po drugiej stronie zastałam greckiego boga, który patrzył na mnie ze znużeniem. Był kompletnie ubrany, nawet jego zwykle roztrzepana czupryna, układa się jak należy. Całkowite przeciwieństwo do mnie.
- Myślałem, że już nigdy się nie uspokoisz. – szepnął.
- Aż tak dużo mówiłam?
- Ba, żebyś ty tylko mówiła – powiedział, z zawadiackim uśmiechem.
- Nie pamiętam co mi się śniło…
- Hmm, z tego co wywnioskowałem, to chyba ostatnia noc – nie wytrzymał i cicho zachichotał, mimo to, patrząc na mnie z czułością.
- Która godzina? – zmieniłam temat, rumieniąc się na twarzy.
- Mówiłem już, że ślicznie się rumienisz? – zapytał, po czym przybliżył się do mnie. Bijący od niego zapach przyciągał mnie.
- Coś kiedyś wspominałeś…- zarumieniłam się jeszcze bardziej, chociaż nie wiedziałam, że to możliwe. Cóż, urok onieśmielania przez Edwarda działał nadal bez zarzutów. – Dowiem się, która godzina?
            Zaśmiał się tylko, następnie ściągając w wampirzym tempie koszulkę, wślizgnął się pod kołdrę. Nie zważając na moje coraz słabsze protesty, znów zaczął mącić mi  w głowie.
***
- Teraz już musisz być głodna – szepnął Edward, podnosząc się do pozycji siedzącej, opierając o ścianę.
            Parsknęłam niepochamowanym śmiechem, strasząc świergocące ptaszki z ogrodu.  No tak, choćby nie wiem co się przed chwilą stało, zawsze musiał mieć na uwadze moją dietę.
- Chyba masz rację – odpowiedziałam, także podnosząc się i obejmując go za szyję.
- Więc na co miałabyś ochotę, z wcześniej wymienionego menu?
- Jajecznice.
- Minimalistka – mruknął, znów mnie rozbawiając, po czym zaczął ubierać się w wcześniej porozrzucane ubrania.
            Gdy poszedł przygotowywać moje zamówienie, wymknęłam się do łazienki, aby całkiem wybudzić się z sielankowego lenistwa. Kiedy słaniając nogami po podłodze, wciąż w szlafroku, zmierzałam w stronę kuchni, po domku roznosił się już smakowity zapach jajek i mnóstwa innych dodatków.
- Nie byłbyś sobą, gdybyś czegoś od siebie nie dodał,  prawda? – zapytałam zaczepnie, pochłaniając jajecznice z jajkami opiekanymi wraz z szynką oraz kilkoma innymi dodatkami, które już zdążyły zniknąć z talerza.
            Zamiast odpowiedzieć, zaśmiał się cicho, siadając naprzeciw i spoglądając, to na mnie, to na okno.
- Dzwonił Charlie – powiedział, gdy myłam po obfitym śniadaniu – Pytał się, czy o nim zapomniałaś, lub jakoś tak. – zaśmiał się, aby złagodzić powagę słów. Zawsze tak robił, aby mnie nie denerwować.
- A tak dokładnie? – dociekałam.
- Dowiedział się od Esme, że przyjechałaś wczoraj popołudniu i jest mocno urażony, że do niego nie zadzwoniłaś – podszedł do mnie bliżej, obejmując mnie od tyłu – Jednak i tak myślę, że gdy Cię zobaczy, nie będzie Ci robił wielkich zarzutów.
- Czyli resztę dnia mamy zajęte – podsuwałam, odwracając się do niego przodem.
- Cały dzień? – spytał męczeńskim tonem.
- Chciałabym wziąć kilka rzeczy z pokoju i przywieźć je tutaj.
- W takim razie – zastanowił się teatralnie – może być.
            Wyraźnie rozluźnił się na myśl, że nie będzie musiał siedzieć resztę czasu z teściem, który tak czy siak nadal za nim nie przepadał. Cóż poradzić, w końcu zabrał mu sprzed nosa córkę w tak młodym wieku, nic dziwnego, że miał obiekcje.
- Teraz chyba nie mam wyboru nie wchodzić do garderoby, prawda?
            Rozbawiłam Edwarda moją miną. Przypominając sobie co Alice spakowała mi na miesiąc miodowy, naprawdę wolałam tam nie wchodzić, wiedząc, że będzie tego przynajmniej dziesięć razy więcej.
            Nie rozczarowałam się wchodząc do garderoby. Zaledwie pięć wieszaków zawieszonych na długości całych ścian były dla mnie przeznaczone. Do tego trzy podłużne szafki i jedna mosiężna komoda zawalona butami – oczywiście w większości moimi.
            Było już późne popołudnie i nie mając za wiele cierpliwości, wybrałam pierwsze spodnie które mi wpadły –czarne rurki, oraz białą, luźna bluzkę w rękawem  trzy czwarte, dość dużym dekoltem, z wymyślnymi czarnymi kwiatami na niej.
            Pierwszą rzecz, o której nie mogę zapomnieć z domu są trampki. W komodzie, owszem znalazłam jakieś – niebieskie, które aż biły w oczy oraz czarne, ćwiekowane. Z braku wyboru musiałam założyć biało – niebieskie baleriny.
            W moim mniemaniu i Edwarda – gdy wyszłam z garderoby aż mu się oczy zaświeciły -  wyglądałam całkiem kobieco. Jednak i tak wiedziałam, że Alice do czegoś się przyczepi, ale i tak byłam z siebie dumna.
            Kiedy wracałam do sypialni po mój pierścionek zaręczynowy, zauważyłam coś co mi wcześniej umknęło.
            Na mojej szafce stało zdjęcie z wesela przedstawiające mnie, Charliego oraz Reene. Fotografia, jak większość była niepozowana. Mama jedną ręką obejmowała mnie a drugą swojego byłego męża.
            Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że to prawdopodobnie ostatnia scena, kiedy miałam obu rodziców przy sobie. Zdałam sobie sprawę, z czego będzie mi zrezygnować. Zasługiwali na to, aby cieszyć się z tego, że ich jedyna córka wyszła za mąż. Zamiast tego za niedługo mieli ją stracić i zostać sami.
            Łzy zebrały się w moich oczach, aby za chwilę móc wypłynąć i ujrzeć światło dzienne. Szybko je powstrzymałam oddychając głęboko i nerwowo mrugając. Jeśli Edward zobaczył by mnie w takim stanie, w końcu wyciągnął by ze mnie o co mi chodzi. Nie chciałam mu psuć humoru.
            Zakładając pierścionek porwałam wcześniej wyjętą skórzaną kurtkę, czym prędzej wychodząc z sypialni.   
PS. Przepraszam, że to tak to długo trwało, ale miałam jakiś zator :p Dziękuje, że się tak interesowaliście, kiedy będzie następny i mam nadzieję, że tak nadal zostanie. Tytuł rozdziału dodam później, ponieważ na razie nie mam dobrego pomysłu :]

czwartek, 18 kwietnia 2013

4. Nasza bajka


Wnętrze było większe niż się spodziewałam na tak małą chatkę. Mieścił się w nim wielki komin, z małą półeczką na górze, gdzie idealnie poukładane, leżały zdjęcia w ramkach z naszego ślubu. Jeszcze wyżej była zawieszona wielka plazma, a nada nią górował lekko kremowy sufit. Przed kominkiem był mały stoliczek, i fioletowa sofa. Pod stolikiem leżał puchaty szary dywan, który kończył się na drugim końcu salonu, gdzie zaczynały się krzesła wokół większego stołu. W małym kąciku, gdzie mieściło się okno, było umieszczone biurko z laptopem i wymyślnie ozdobionymi książkami.
            Edward wypuścił mnie i postawił na nogi, ale nie odchodził ode mnie ani na krok. Trzymając w talii, czekał cierpliwie.
- Boże, Edward, wiedziałeś  o…tym? – zaśmiał się w odpowiedzi muskając niby to przelotnie moją szyję.
- Oczywiście. Tak jak przed Tobą, tak i przede mną, ukrywali to, ale chcąc nie chcąc coś wyłapałem… chyba dobrze zrobiłem, że Ci nie powiedziałam, prawda? – dodał, przyglądając się moim oczom, w których płonęła iskierka zaciekawienia.
- W tym wypadku akurat dobrze – potwierdziłam, wciąż rozglądając się po salonie.
- Chcesz zobaczyć resztę?
            Tak bardzo byłam zauroczona tym pomieszczeniem, że zapomniałam o innych. Rzucają jeszcze raz spojrzenie, na zdjęcia i ślicznie obrazki królujące na ścianie, przytaknęłam głową.
            Edward wciąż obejmując mnie, poprowadził nas na pojedyncze schodki w górę, gdzie zaczynał się korytarz, zakończony pięknie rzeźbionymi drzwiami. Był on pokryty na ścianach jasnym sosnowym drewnem, kontrastujący z ciemno –brązową podłogą.
- Tu jest kuchnia – powiedział prowadząc mnie do jedynego pomieszczenia z korytarza bez drzwi – pomyśleli, że przyda Ci się póki co.
- Mieli rację – mruknęłam, wchodząc dalej, pozostawiając Edwarda samego. Kuchnia była w kształcie wąskiego prostokąta, na końcu którego wychodziło okno, na ścianę lasu, ale mimo to, była bardzo przestronna. Po prawej były szafki, kuchenka lodówka i inne tego typu rzeczy, wszystko obite  ciemnych drewnem. Podłoga była z jakiegoś nieznanego mi jasnego kamienia, który był odcień jaśniejszy niż mały stół po lewej stronie.
            Obrzucając wszystko wzrokiem, odwróciłam się i wróciłam do Edwarda, który poprowadził mnie dalej.
            Minęliśmy jeszcze mini schowek i o zgrozo, garderobę.  Do niej tylko zajrzałam jednym okiem, nie mając ochoty do tam wchodzić. Zauważyłam jedynie, że jest prawie dwa razy większa niż kuchnia. Na razie wolałam nie zaglądać do jej zawartości.
            Ostatnim przystankiem były pięknie rzeźbione lecz nieprzesadnie, drewniane drzwi. Spodziewając się, co za nimi jest, serce zabiło mi mocniej, a i rumieńce znalazły swe miejsce na mojej twarzy.
            Poczułam się trochę tak, jak na naszym miesiącu miodowym, gdy szłam po biały piasku, w ciemną noc, w stronę oceanu. Jednak tym razem, obawa czy strach były tłumione przez pewną ufność i wiedzę. Co najważniejsze wiedzę. Także Edward już ją dysponował i było to widać jak na dłoni. Otwierając mi drzwi uśmiechnął się rozbrajająco, ukazując swe równe białe zęby i pokazując wesołe iskierki w miodowych oczach.
             Pokój był urządzony zupełnie tak, jak nasza niebieska sypialnia na Wyspie Esme. Jedyną różnica było łóżko, tak samo okazałe, jak te w pokoju Edwarda, tyle że  z  fiołkową kapą. W naszej sypialni także był kominek, ale znacznie mniejszy. Za regałami książek i kolejnych zdjęć ze ślubu ( Boże, kiedy oni zdążyli je wszystkie zrobić?! ), były kolejne drzwi, mniej rzucające się w oczy od wszystkich innych. Podejrzewałam, że to nasza łazienka. Rozglądając się po pokoju w zamyśleniu, dotarłam do okna tarasowego, który to prowadził do jaskrawo – zielonego ogródka. Zaciekawiona, podeszłam bliżej, odwijając ślicznie firanki i otwierając na rozcież okno. Silne podmuchy zimnego wiatru rozwiały moje niesforne loki w różne strony, jednak byłam zbyt zajęta przypatrywaniem się, aby zwrócić na nie większą uwagę.
            Ogródek był ogrodzony korą dęba, na której, tak samo jak na domku, rosną bluszcz. Przed ogrodzeniem zasadzono parę sadzonek żywopłotu, uciętego w równe kule. Małe oczko wodne opasała wstążka dróżki ze żwiru. Na wodzie dryfowały białe i różowe lilie. Wokół dróżki były usadzone hiacynty przeróżnych kolorów.
            Zaraz za tarasem królowały niebieskie hortensje, przerzedzone gdzie nie gdzie różowymi astami. Na małym stoliczku, przy wiklinowych krzesełkach, stała wielka donica z fioletowo – niebieskimi Asterami. 
            Ogródek, w świetle wielkiego księżyca wyglądał jak żywcem wyjęty z fantastycznej bajki. Naszej bajki. Mojej i Edwarda.
            Mój ukochany patrzył wraz ze mną, ani razy nie ukazując zniecierpliwienia, czy zirytowania. Tak jak ja, podziwiał niezwykłe dzieło zręcznych rąk wampirów. Mimo początku września wszystkie kwiaty, bez wyjątku były w pełni rozwinięte i chyba nawet z lupą w ręku, nie znalazłabym tu zwiędniętego źdźbła.
            Kiedy znowu spotkam Cullenów, a tym bardziej Esme, bo ogród to na pewno jej zasługa, będę gotowa rzucić się jej do kolan, za taki prezent.
            Oswojona już nieco moim nowym podarunkiem, odwróciłam się do Edwarda. Stając na palcach musnęła jego obojczyk wystający zza T-shirtu i posunęłam się wyżej, dopóki nie napotkałam tak dobrze mi znanych ust. Wziąwszy mnie na ręce, zaniósł mnie na nasze łóżko, gdzie zapomnieliśmy o bożym świecie. 
P.S. Z powodu, że iż ponieważ, notka jest krótka, druga pojawi się do następnej soboty :) (Wiem, że to i tak długo :p )

piątek, 5 kwietnia 2013

3. Niespodzianka


  
        Podróż przebiegała nam bez większych rewelacji. Zanim pojechaliśmy na lotnisko, zostawiliśmy bagaże w taksówce – za sprawą napiwku, i pozwiedzaliśmy kolorowe uliczki w Rio.  W Teksasie, naszym kolejnym przystanku, nie mogliśmy sobie pozwolić na podobne wypady, ponieważ do razu mieliśmy samolot do Houston.  W czasie tych lotów, większość czasu drzemałam w ramionach Edwarda, dlatego, gdy wychodziliśmy z lotniska w Seattle, byłam wypoczęta. Z ostatniego przystanku odebrał nas Carlisle, który po silnym uściskaniu nas, zaprowadził w stronę swojego BMW.
             W czasie drogi, opowiadał głównie o niewielkich zmianach w swojej pracy – a mianowicie o awansie na ordynatora oddziału. Ja osobiście uważałabym to za wielki sukces i zaszczyt, ale dla Carlisle’a nie była to na pewno pierwszyzna i wcale się tym nie szczycił. Napomknął też coś o ponownym ślubie Alice i Jaspera, jeszcze przed naszym wyjazdem, ale coraz to częściej szalone pomysły mojej siostry nie miały miejsca w życiu, więc były to tylko przypuszczenia.
            Było widać jak na dłoni, że Carlisle jest powiadomiony o mojej decyzji pozostania człowiekiem na dłużej. Ani ja ani Edward nie zaprzątaliśmy sobie tym głowy, aby przekazać to reszcie. Byłam wdzięczna Alice, za zrobienie tego za mnie. Sama nie wiedziała bym, jak się za to zabrać – nigdy nie lubiłam mówić na forum, nawet jeśli była to moja rodzina.  Mimo, że minęło tyle czasu od ślubu, a mój mąż ciągle dumnie mówił do mnie ‘’Pani Cullen’’, nie mogłam się przyzwyczaić, że już do niej należę. Może miałam się dopiero przyswoić, gdy zostanę wampirem? Wtedy tak naprawdę dołączyłabym do tej rodziny.
            Edward chyba zauważył, że jestem całkiem nieobecna w ich rozmowie, ponieważ zostawił mnie w spokoju i zaczął temat z swoim ojcem, o moim samochodzie przedślubnym.  Mi było wszystko jedno, z kim, jak i czym będę jeździć, jednak mój ukochany uparł się, że moje bezpieczeństwo jest najważniejsze. Na tyle ważne, aby wydawać nie wiadomo ile kasy, na kuloodporne auto.
            Kiedy zajechaliśmy na polanę, na której mieściła się posesja Cullenów, po bajecznych girlandach i przeróżnych ozdobach po ślubie i weselu, nie było śladu. Znając Alice, uporała się z nimi zaraz po wyjeździe ostatnich gości.
            Carlisle wyjął wszystkie mosiężne walizy i pojechał zawieść samochód do garażu. Edward zamiast zająć się nimi, wziął mnie za rękę i pociągnął za rękę w stronę domu.  Otworzył drzwi i jak na dżentelmena przystało, wpuścił mnie pierwszą.
            Zanim zdołałam ogarnąć wzrokiem cały wszechstronny salon, coś małego mignęło mi przed oczami i bardzo, ale to bardzo mocno przytuliło. Gdy widmo zastygło, poczułam nastroszone, krótkie włosy na szyi. Alice, a któż by inny!
            Chyba domyśliła się, że trzyma mnie na tyle mocno, aby móc mi zmiażdżyć żebra, ponieważ odsunęła się i trzymając mnie za ramiona zlustrowała wzrokiem
- Tak się cieszę, że już przyjechałaś! – znów przypatrzyła mi się z uwagą – Jednak nic, a nic się nie opaliłaś! No cóż… jak było opowiadaj!
            Spąsowiałam na te pytanie -  w końcu był to miesiąc miodowy, jak miałoby być?
- Nie udawaj, że nie wiesz jak było. Mogę się założyć, że nas podglądałaś -  zaczął zaczepnie Edward, ciągnąc mnie w głąb salonu, gdzie wpadłam w ramiona Esme. Ona była o wiele delikatniejsza i taktowniejsza. Posłała mi matczyny uśmiech i usiadła obok mnie na kanapie.
            Dowiedziałam się, że Rose, Em i Jasper są na polowaniu, ale to nawet lepiej. Wolałam się najpierw odświeżyć i coś zjeść, zanim miałam się w nimi spotkać.
            Misiek oczywiście uściskał mnie, z jeszcze większą siłą niż Alice. Jasper zdobył się na lekki uśmiech i skinienie głowy, a Rose -  o dziwo wszystkich, podeszła do mnie, leciutko, z dystansem  uściskała, po czym posłała przyjacielski, acz nieśmiały uśmiech. Odwzajemniłam go oczarowana i gdyby nie to, że zaraz po tym czmychnęła do garażu z Jasperem w sprawie jego motocyklu, pewnie stałabym w miejscu zaskoczona.
            Po udzieleniu wszystkich odpowiedzi na ciekawskie pytania, salon Cullenów przerzedził się, zostawiając nas samych na kanapie, przy włączonych wiadomościach. Znudzona zaczęła rozglądać po pomieszczeniu, zaciekawiając się czymś.
- Co z naszymi walizkami? – zapytałam.
- A co by miało być? – odpowiedział, niby to za bardzo zainteresowany programem, żeby spojrzeć mi w oczy.
- Z tego co widziałam, zostały na zewnątrz i nikt ich nie przynosił…
- Ach, przed Tobą nic się nie ukryje – przerwała mi Alice, wbijając do pokoju niczym burza i siadając koło mnie – Wiemy Bello, że zaginamy Twoje reguły, ale chyba nie masz innego wyboru, jak pójść tym razem nam na rękę.
- Można jaśniej? – zapytałam, marszcząc czoło.
- Oczywiście – uśmiechnęła się promieniście – Mamy dla Ciebie prezent – widząc, że się krzywię, dodała – i wciśniemy Ci go, choćbyś nie wiem co robiła – znów się słodko zaśmiała. – No dobrze, chodźmy już, bo robi się późno…
- Ma to coś do rzeczy? – zapytałam zdezorientowana.
- Oj ma, ma , nawet nie wiesz jak bardzo – coś w jej śmiechu sprawiło, że zaczerwieniłam się, ale nie sprzeciwiałam się, gdy pociągnęli mnie w stronę wyjścia. Edward z zagadkowym wyrazem twarzy wziął mnie na barana i prowadzony przez Alice, pomknął przez las. Uwielbiałam towarzyszyć ukochanemu w  czasie biegu, ale jak dla mnie było zbyt chłodno, a nieustępliwy wiatr ział arktycznym zefirem. Edwarda zatrzymał się nagle przy podekscytowanej Alice, którą wręcz otaczała namacalna aura zniecierpliwienia.  
- Edwardzie, zasłoń jej oczy. – zakomenderowała moja przybrana siostra.
- Czy to naprawdę konieczne? – nigdy nie lubiłam niespodzianek, a co dopiero takie cyrku wokół niej.
- Tak i nie marudź!
             Z westchnieniem podeszłam do Edwarda, który wypełnił swój rozkaz. Mimo jakichkolwiek okoliczności, jego dotyk wprawił moje serce w szybsze obroty. Tymczasem Alice poprowadziła nas, mamrocząc coś pod nosem, być może do Edwarda.
- Oto jesteśmy! Możesz odsłonić oczy,naszej marudzie.
            Mój mąż śmiejąc się krótko, przeniósł dłonie z mojej twarzy na ramiona, które zacisnął lekko.
            Zamrugałam kilkakrotnie, lecz gdy zobaczyłam co rysuje się przed moimi oczami, zamarłam.
            Było to domek. Mały domek. Raczej taka chatka, zbudowana w środku lasu, gdzie królowały nad nią mosiężne i potężne drzewa. Była pewna, że z większego dystansu nie dopatrzyłabym się jej, gdyby nie okno z ramą i drzwi koloru miodu. Reszta odcieni była idealnie dopasowana z kolorytem konarów i roślinności.  Wyglądało to zupełnie tak, jakby domek wyrósł, niż by go zbudowano. Na ścianach, dachu i małym kominie królował bluszcz, w którym gdzieniegdzie były powtykane niebieskie róże. O dziwo ten szczegół nie wybijał z równowagi, tylko ją upiększał.  Choćbym chciała, nie mogłabym opisać całego piękna tej budowli.
- I jak? Podoba Ci się? – zapytała Alice zniecierpliwionym tonem, który świadczył, że ma po dziurki w nosie ciszy, którą ogarnął las.
- Jest… - zastanowiłam się jak mogłabym opisać swoje odczucia -  brak mi słów. – zdobyłam się na szczerość.
- Czyli podoba Ci się, tak? – pokiwałam głową w górę i w dół – Och, to świetnie! Nawet nie wiesz, ile czasu spędziliśmy nad tym, ile przemyśleń, planów. To wspaniale, że nie poszło to na marne – zaśmiała się, znów prezentując swój wyśmienity humor. Tym razem w dwójkę dołączyliśmy do niej.
- Chcesz go zobaczyć od środka? – zapytał Edward. Sądząc po jego błyszczących oczach, wyczytał już jak to wszystko wygląda i chyba…mu się podobało. A chyba nawet bardzo, bo wyjął w kieszeni wielki klucz i podając go mnie, wziął mnie na ręce.
- Miłej zabawy! – powiedziała Alice i migiem zniknęła, kiedy Edward szedł już małą dróżką, usianą po obu stronach kwiatami, prowadzącą ku drzwiom.
            Stanął przed drzewami, wwiercając swój wzrok we mnie, pełen miłości, zniecierpliwienia i jeszcze czegoś…co trudno było mi nazwać. Uśmiechnął się promieniście, kiedy wyciągnęłam dłoń z kluczem w stronę zamka. Przekręcając go usłyszeliśmy cichy charakterystyczny klik, po czym powoli, razem uchyliliśmy nasze małe wrota.

P.S Przepraszam, że niektórych scen nie napisałam szczegółowo i dokładnie, ale nie dysponowałam czasem. Postaram się to nadrobić w kolejnym rozdziale :)

poniedziałek, 25 marca 2013

2. Wyjazd


- Isabello… - cichy baryton wydobywał mnie ze snu – Bells, jeśli nie wstaniesz teraz, spóźnimy się.
            Poczułam jak zsuwa ze mnie cienką kołdrę, po czym zaczyna bawić się moimi lokami.
- Nie żartuję, wstawaj, albo wrzucę Cię do oceanu. – zaśmiał się ze swego pomysłu.
            Łaskawie podniosłam jedną powiekę, przenosząc wzrok na okno. Niebo było w odcieniu szarości, a za horyzontu było widać kawałeczek wschodzącego słońca…
- Nie ma mowy – zaprotestowałam zachrypniętym głosem, przewracając się na drugi bok.
- Bello! – powiedział tak głośno, że zaskoczona podskoczyłam -  Wstawaj natychmiast! Nie ma wymigiwania się.
- Edward…minutkę…lub pięć
            Nagle poczułam jego palce wbijające się pod żebra. Jeden raz, drugi…wbrew sobie zaczęłam się głośno śmiać, przewracając się z boku na bok.
- Proszę…przestań…Już wstaję, tylko przestań!
- Na pewno?
- Tak, tak, na pewno -  na dowód tego, zdyszana, otworzyłam z niechęcią oczy.
            Edward przyglądał mi się, wracając do układania moich loków na poduszce.
Potargałam jego czuprynę, po czym zjechałam ręką na twarz, badając jego kości policzkowe.
- Bello, masz zamiar wstać, czy znowu będziesz się stawiać? – zapytał poważnie, chociaż w jego oczach gościły wesołe iskierki.
- Nie wiem -  uśmiechnęłam się, po czym przylgnęłam do niego, aby go pocałować. Odpowiedział mi tym samym, jednak po krótkiej chwili, delikatnie odepchnął, pozostawiając mnie w ramionach.
- Nie żartowałem z tym oceanem – znów wyszczerzył zęby.
- Oj Ty maaruudoo – odpowiedziałam,  rozciągając samogłoski.
             Zeszłam powoli z łóżka i  podeszłam do okna, spoglądając znów na cudną plażę, oświetloną cienkimi promieniami słońca, które coraz szybciej wyłaniało się za horyzontu. Wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy, po czym czmychnęłam to łazienki. Gdy  z niej wyszłam, Edward zdążył pościelić łóżko, wynieść wszystkie śmieci, ustawić walizki w równym rządku na werandzie i przyszykować mi śniadanie. Kiedy pochłaniałam tosty z własnoręcznie robionym dżemem owocowym, mój mąż krzątał się po domu w wampirzym tempie, sprawdzając jej stan.
- Poszłabyś gdzieś ze mną? – zapytał, obejmując mnie od tyłu w talii, w czasie kiedy myłam naczynia po obfitym śniadaniu.
- To zależy gdzie… -  zaczęłam się z nim droczyć.
- Chciałbym Ci coś pokazać, jeszcze przed wyjazdem – szepnął mi do ucha, jeżdżąc nosem w te i z powrotem po mojej szyi.
- Skoro tak… to chętnie – zacinając się odpowiedziałam. Nawet taką pieszczotą potrafił mnie rozproszyć!
            Nagle moje nogi oderwały się od podłoża i nie wiedzieć kiedy, znalazłam się w pełnym słońcu. Po raz kolejny zachwyciłam się błyszczącą skórą mojego ukochanego, który zwolnił, pozwalając podziwiać mi wyspę. Gdy wbiegł w las, gdzie wielkie korony drzew nie dopuszczały promieni słońca, skierował się w stronę masywnych wzniesień, które obrastała prawdziwa puszcza.
- Mogę wiedzieć gdzie dokładnie zmierzamy? – zapytałam, gdy droga zaczęła być monotonna.
- Nie – uśmiechnął się szeroko i spojrzał na mnie miodowymi oczami – to niespodzianka. Pocałowawszy mnie w nos, przeniósł wzrok na niewidzialną ścieżkę.
            Po dłuższej chwili, drzewa zaczęły się przerzedzać. Edward zatrzymał się na jakimś pagórki, stawiając mnie na ziemi.
- No dobra, teraz wskakuj mi na plecy – widząc moje ślamazarne tempo, dodał  wesoło – szybciej Bells, bo Cię tu zostawię.
            Wdrapałam się z wysiłkiem na niego – robiło się coraz gorącej, a  z powodu wysokości, coraz trudniej mi się oddychało. Ku mojemu zaskoczeniu, Edward zamiast biec dalej, zaczął wdrapywać się na ogromne drzewo, tak zwinnie, że żadna nawet gałązka się o mnie nie obtarła.  Kiedy mój ukochany wciąż wspinał się w gracją, ja zaczęłam rozglądać się. Okazało się, że jesteśmy na największym wzniesieniu z całej wyspy. Zaciekawiona, przeniosłam wzrok na dół…
- Coś się stało? -  zapytał odruchowo mój mąż, gdy usłyszał mój zduszony pisk.
- Nic takiego, po prosto  nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jesteśmy tak wysoko…
- Już niedaleko – zapewnił. – A tymczasem zamknij oczy.
            Posłusznie wykonałam jego prośbę. Ciepłe podmuchy wiatru zaczęły smagać lekko moją twarz, zarzucając na nią niesforne loki. Edwarda zdjął mnie sobie z pleców i mocno mnie obejmując, postawił na grubej gałęzi, która kołysała się niebezpiecznie.
- Teraz możesz otworzyć oczy – po tonie jego głosu, można było dość do wniosku, że się uśmiecha.
            Otworzyłam powoli oczy mrugając kilkakrotnie, aby przyzwyczaiły się do jaskrawego otoczenia. Kiedy zdałam sobie sprawę, gdzie się znajduje, prawie zachłysnęłam się powietrzem. 
- Boże, tu jest… cudnie – wyszeptałam, wciąż przypatrując się otoczeniu.
            Weszliśmy na największe drzewo z wyspy, z którego było widać… po prostu wszystko! Śliczna zatoczka, na której dryfowała nasza ‘’łódka’’, jaśniała, jakby posypana brokatem. Piasek,  był usiany milionem klejnotów, co powodowało że wszystko błyszczało. Puszcza pod nami miała kolor wściekle zielony, z którego to wyodrębniały się kolorowo opierzone ptaki. Czasami przestraszone jakimś szelestem, odlatywały chmarami krążąc nad wodą. Można było nawet dostrzec małe małpki, skaczące z konaru na konar, bawiące się, lub szukające jedzenia. Wszystko to składało się w piękną całość.
- Nie mogę uwierzyć, że spędziłam tutaj tyle tygodni.
            Edward w odpowiedzi zaśmiał się, a że nadal trzymał mnie mocno przy sobie, wyczułam miłe wibracje tego dźwięku. Powoli, ostrożnie odwróciłam się do niego. W jego oczach dopatrzyłam się mnóstwo czułości i szczęścia. Zapewne to samo znalazł w moich, ponieważ z łobuzerskim uśmiechem na twarzy, pochylił się ku mnie, całując bardzo powoli, ale za to bardzo namiętnie. Edward musnął kilka razy moją twarz, po czym pocałował mnie ostatni raz – bardzo słodko. Nie wiedzieć czemu, roześmieliśmy się obydwoje, jeszcze bardziej rozhuśtując niepewną gałąź, na której staliśmy. Nie bałam się już wysokości. Nie byłabym w stanie bać się czegokolwiek w tej chwili.
            Nie było mi już żal odjeżdżać z tej niezwykłej wyspy. Wiedziałam, że gdziekolwiek pojadę z Edwardem będzie niemalże tak niesamowicie, jak tutaj.
            Trzymając za rękę mojego męża, patrzyłam z jachtu ostatni raz na wyspę, która oddalała się, oddalała, aż w końcu znikła, pozostawiając piękne wspomnienia.
        

piątek, 8 marca 2013

1. Ostatni wieczór


            

                Włożyłam ostatni stosik fikuśnych bluzek, wygładzając go. Obok wcisnęłam siłą inne naręcze ubrań, które przez moje tarmoszenie rozpadło się. Sfrustrowana usiadłam na łóżku i po raz kolejny spojrzałam na iskrzący się ocean. Słońce było blisko ku zachodowi, co dawało niezwykłe piękny krajobraz.
- Jak Alice udało się zmieścić to wszystko… – mruknęłam, wpatrując się w walizkę.
- Nie wiem, kochanie – usłyszałam w odpowiedzi na nieme pytanie. Obróciłam się w stronę głosu. Edward siedział na zacienionym skraju łóżka, uśmiechając się zawadiacko.  Jak zwykle moje serce nie mogło się oprzeć widokowi mojego wampira i jak na rozkaz, popędziło jak szalone. Mój mąż znów się zaśmiał, przysuwając się do mnie bliżej. Ciepłe promienie słoneczne zalały jego twarz, zdobiąc go milionami diamencików. W jego miodowych oczach pojawiły się wesołe iskierki, kiedy był na tyle blisko, że mogłam wyczuć jego oddech.
- Nie wiem, ale myślę, że razem coś zdziałamy… - powiedział, odsłaniając swoje białe, równe zęby i omiatając mnie swoim zapachem.
            Nie potrafiłam mu się oprzeć. Powoli przybliżyłam swoje wargi do jego, ledwie je muskając. Edward znów się zaśmiał, porywając mnie w swoje silne ramiona i przyciskając do siebie. Dzięki temu miesiącowi mój mąż zrobił się o wiele odważniejszy. Nie odpychał mnie jak wcześniej, gdy podchodziłam za blisko – wręcz przeciwnie. Brał mnie w swoje ramiona, czule całował i trzymał dopóki ja sama nie przerywałam, aby zaczerpnąć powietrza.
            Tym razem było tak samo. Gdy odsunęłam się od niego, przeniósł swe zimne wargi na szyję, powoli badając każdy skrawek.
- Edward, sam mówiłeś, że musimy… jeszcze dziś się spakować… - trudno mi było nie zapomnieć o oddychaniu, a co dopiero złożyć proste zdanie.
- Ja to zrobię – szepnął mi do ucha – gdy będziesz spała.
            Musnął nosem mój płatek ucha, po czym wziął się za rozpinanie mojej bluzki. Boże, kiedy on się zrobił taki nachalny?
- Wolałabym przy tym być. W dodatku dzięki Twoim rewolucjom, mamy jeszcze do posprzątania kuchnię, musimy upewnić się, o której nasz samolot odlatuje, przejrze…
            Nie dane mi było dokończyć mojej wyliczanki, ponieważ pewien niecny wampir, błyskawicznie przybliżył się do mnie i wpił się w moje wargi z rosnącym zapałem.
- Edward – wymamrotałam spod jego warg – Chwilka!
- Tak, kotku? – powiedział znużonym głosem, jakby musiał przerwać coś naprawdę ciekawego.
            Znów mnie rozproszył, tym razem swoim słodkim barytonem.
-  Może tamto będzie umiał zrobić, ale ja muszę jeszcze wybrać ubranie na jutro i iść pod prysznic. Więc gdybyś mógł mnie puścić… - uśmiechnęłam się lekko, próbując oswobodzić się z jego uścisku.
            Po jego minie było widać, że nie jest zadowolony z mojego jęczenia, ale musiał się z tym pogodzić. Z miną męczennika wypuścił mnie, obserwując, jak schodzę z łóżka i kieruje się w stronę walizki, na której miałam przygotowaną jedną z ‘’moich’’ koszulek nocnych i kosmetyczkę.
- Może ja tez się dołączę? – zapytał słodko, wciąż siedząc na łóżku w promieniach zachodzącego słońca – to nasz ostatni wieczór tutaj – dodał, zbliżając się i znów mnie obejmując.
- Czemu nie…
             Zaśmiał się, gdy dostrzegł jak moją twarz utula rumieniec. Niby obcowałam z nim często nago, w czasie naszego miesiące, ale…
- To jak? – zapytał swobodnie i nie czekając na moją zgodę podniósł mnie i zaniósł do łazienki.
            Reszta dnia zleciała nam równie szybko i przyjemnie, jak cały miesiąc. Po prysznicu – który się przeciągał – poszliśmy na plażę, gdzie podziwialiśmy w dwójkę wschodzący księżyc. Edward opowiadał mi o naszym nowym domie i okolicach, oprowadzając mnie po raz ostatni, po pobliskich wodospadach i innych cudach. Żal mi było wracać do domku, ale zrobiło się na tyle późno, że powieki same mi opadały.
- Miłych snów, moje skarbie – szepnął mi do ucha mój nieziemsko przystojny mąż, kładąc mnie na łóżku, przyciągając mnie do siebie i zamykając w silnym uścisku.
- Dobranoc… - powiedziałam przytulona do niego, po czym dałam się przytłoczyć mojej senności.

wtorek, 5 marca 2013

Hey :]

                         Cześć! Mam na imię Wiktoria, chodzę do I gimnazjum i mieszkam na Śląsku. Na tym blogu chciałabym pokazać Zmierzchofanom mój pomysł na dalsze losy Belli i Edwarda. W nim - od razu ostrzegam -  Bells nie zachodzi w ciąże, tylko ich życie toczy się ''normalnie''. Nie będę zdradzała całej fabuły, ale nasza bohaterka pozostanie jeszcze trochę człowiekiem u boku Edwarda ( nie, nie zestarzeje się za bardzo) i pójdą razem na wybrane studia :]
                        Prosiłabym jedynie za wyrozumiałość, jakiekolwiek komentarze oraz ,gdy wam coś zaświta w głowach, pomysły na ciągi dalsze. c:
                         P.S. Łapki precz od zdjęcia na górze, robiłam sama ;]