- Isabello… - cichy baryton
wydobywał mnie ze snu – Bells, jeśli nie wstaniesz teraz, spóźnimy się.
Poczułam jak zsuwa ze mnie cienką kołdrę, po czym zaczyna
bawić się moimi lokami.
- Nie żartuję, wstawaj, albo
wrzucę Cię do oceanu. – zaśmiał się ze swego pomysłu.
Łaskawie podniosłam jedną powiekę, przenosząc wzrok na
okno. Niebo było w odcieniu szarości, a za horyzontu było widać kawałeczek
wschodzącego słońca…
- Nie ma mowy –
zaprotestowałam zachrypniętym głosem, przewracając się na drugi bok.
- Bello! – powiedział tak
głośno, że zaskoczona podskoczyłam -
Wstawaj natychmiast! Nie ma wymigiwania się.
- Edward…minutkę…lub pięć
Nagle poczułam jego palce wbijające się pod żebra. Jeden
raz, drugi…wbrew sobie zaczęłam się głośno śmiać, przewracając się z boku na
bok.
- Proszę…przestań…Już wstaję,
tylko przestań!
- Na pewno?
- Tak, tak, na pewno - na dowód tego, zdyszana, otworzyłam z
niechęcią oczy.
Edward przyglądał mi się, wracając do układania moich
loków na poduszce.
Potargałam jego czuprynę, po
czym zjechałam ręką na twarz, badając jego kości policzkowe.
- Bello, masz zamiar wstać,
czy znowu będziesz się stawiać? – zapytał poważnie, chociaż w jego oczach
gościły wesołe iskierki.
- Nie wiem - uśmiechnęłam się, po czym przylgnęłam do
niego, aby go pocałować. Odpowiedział mi tym samym, jednak po krótkiej chwili,
delikatnie odepchnął, pozostawiając mnie w ramionach.
- Nie żartowałem z tym
oceanem – znów wyszczerzył zęby.
- Oj Ty maaruudoo –
odpowiedziałam, rozciągając samogłoski.
Zeszłam powoli z
łóżka i podeszłam do okna, spoglądając
znów na cudną plażę, oświetloną cienkimi promieniami słońca, które coraz szybciej
wyłaniało się za horyzontu. Wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy, po czym
czmychnęłam to łazienki. Gdy z niej
wyszłam, Edward zdążył pościelić łóżko, wynieść wszystkie śmieci, ustawić walizki
w równym rządku na werandzie i przyszykować mi śniadanie. Kiedy pochłaniałam
tosty z własnoręcznie robionym dżemem owocowym, mój mąż krzątał się po domu w
wampirzym tempie, sprawdzając jej stan.
- Poszłabyś gdzieś ze mną? –
zapytał, obejmując mnie od tyłu w talii, w czasie kiedy myłam naczynia po
obfitym śniadaniu.
- To zależy gdzie… - zaczęłam się z nim droczyć.
- Chciałbym Ci coś pokazać,
jeszcze przed wyjazdem – szepnął mi do ucha, jeżdżąc nosem w te i z powrotem po
mojej szyi.
- Skoro tak… to chętnie – zacinając
się odpowiedziałam. Nawet taką pieszczotą potrafił mnie rozproszyć!
Nagle moje nogi oderwały się od podłoża i nie wiedzieć
kiedy, znalazłam się w pełnym słońcu. Po raz kolejny zachwyciłam się błyszczącą
skórą mojego ukochanego, który zwolnił, pozwalając podziwiać mi wyspę. Gdy
wbiegł w las, gdzie wielkie korony drzew nie dopuszczały promieni słońca,
skierował się w stronę masywnych wzniesień, które obrastała prawdziwa puszcza.
- Mogę wiedzieć gdzie
dokładnie zmierzamy? – zapytałam, gdy droga zaczęła być monotonna.
- Nie – uśmiechnął się
szeroko i spojrzał na mnie miodowymi oczami – to niespodzianka. Pocałowawszy
mnie w nos, przeniósł wzrok na niewidzialną ścieżkę.
Po dłuższej chwili, drzewa zaczęły się przerzedzać.
Edward zatrzymał się na jakimś pagórki, stawiając mnie na ziemi.
- No dobra, teraz wskakuj mi
na plecy – widząc moje ślamazarne tempo, dodał
wesoło – szybciej Bells, bo Cię tu zostawię.
Wdrapałam się z wysiłkiem na niego – robiło się coraz
gorącej, a z powodu wysokości, coraz
trudniej mi się oddychało. Ku mojemu zaskoczeniu, Edward zamiast biec dalej,
zaczął wdrapywać się na ogromne drzewo, tak zwinnie, że żadna nawet gałązka się
o mnie nie obtarła. Kiedy mój ukochany
wciąż wspinał się w gracją, ja zaczęłam rozglądać się. Okazało się, że jesteśmy
na największym wzniesieniu z całej wyspy. Zaciekawiona, przeniosłam wzrok na
dół…
- Coś się stało? - zapytał odruchowo mój mąż, gdy usłyszał mój
zduszony pisk.
- Nic takiego, po prosto nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jesteśmy
tak wysoko…
- Już niedaleko – zapewnił. –
A tymczasem zamknij oczy.
Posłusznie wykonałam jego prośbę. Ciepłe podmuchy wiatru
zaczęły smagać lekko moją twarz, zarzucając na nią niesforne loki. Edwarda
zdjął mnie sobie z pleców i mocno mnie obejmując, postawił na grubej gałęzi,
która kołysała się niebezpiecznie.
- Teraz możesz otworzyć oczy
– po tonie jego głosu, można było dość do wniosku, że się uśmiecha.
Otworzyłam powoli oczy mrugając kilkakrotnie, aby
przyzwyczaiły się do jaskrawego otoczenia. Kiedy zdałam sobie sprawę, gdzie się
znajduje, prawie zachłysnęłam się powietrzem.
- Boże, tu jest… cudnie –
wyszeptałam, wciąż przypatrując się otoczeniu.
Weszliśmy na największe drzewo z wyspy, z którego było
widać… po prostu wszystko! Śliczna zatoczka, na której dryfowała nasza
‘’łódka’’, jaśniała, jakby posypana brokatem. Piasek, był usiany milionem klejnotów, co powodowało
że wszystko błyszczało. Puszcza pod nami miała kolor wściekle zielony, z
którego to wyodrębniały się kolorowo opierzone ptaki. Czasami przestraszone
jakimś szelestem, odlatywały chmarami krążąc nad wodą. Można było nawet
dostrzec małe małpki, skaczące z konaru na konar, bawiące się, lub szukające
jedzenia. Wszystko to składało się w piękną całość.
- Nie mogę uwierzyć, że
spędziłam tutaj tyle tygodni.
Edward w odpowiedzi zaśmiał się, a że nadal trzymał mnie mocno
przy sobie, wyczułam miłe wibracje tego dźwięku. Powoli, ostrożnie odwróciłam
się do niego. W jego oczach dopatrzyłam się mnóstwo czułości i szczęścia.
Zapewne to samo znalazł w moich, ponieważ z łobuzerskim uśmiechem na twarzy,
pochylił się ku mnie, całując bardzo powoli, ale za to bardzo namiętnie.
Edward musnął kilka razy moją twarz, po czym pocałował mnie ostatni raz –
bardzo słodko. Nie wiedzieć czemu, roześmieliśmy się obydwoje, jeszcze bardziej
rozhuśtując niepewną gałąź, na której staliśmy. Nie bałam się już wysokości.
Nie byłabym w stanie bać się czegokolwiek w tej chwili.
Nie było mi już żal odjeżdżać z tej niezwykłej wyspy.
Wiedziałam, że gdziekolwiek pojadę z Edwardem będzie niemalże tak niesamowicie,
jak tutaj.
Trzymając za rękę mojego męża, patrzyłam z jachtu ostatni
raz na wyspę, która oddalała się, oddalała, aż w końcu znikła, pozostawiając
piękne wspomnienia.