poniedziałek, 25 marca 2013

2. Wyjazd


- Isabello… - cichy baryton wydobywał mnie ze snu – Bells, jeśli nie wstaniesz teraz, spóźnimy się.
            Poczułam jak zsuwa ze mnie cienką kołdrę, po czym zaczyna bawić się moimi lokami.
- Nie żartuję, wstawaj, albo wrzucę Cię do oceanu. – zaśmiał się ze swego pomysłu.
            Łaskawie podniosłam jedną powiekę, przenosząc wzrok na okno. Niebo było w odcieniu szarości, a za horyzontu było widać kawałeczek wschodzącego słońca…
- Nie ma mowy – zaprotestowałam zachrypniętym głosem, przewracając się na drugi bok.
- Bello! – powiedział tak głośno, że zaskoczona podskoczyłam -  Wstawaj natychmiast! Nie ma wymigiwania się.
- Edward…minutkę…lub pięć
            Nagle poczułam jego palce wbijające się pod żebra. Jeden raz, drugi…wbrew sobie zaczęłam się głośno śmiać, przewracając się z boku na bok.
- Proszę…przestań…Już wstaję, tylko przestań!
- Na pewno?
- Tak, tak, na pewno -  na dowód tego, zdyszana, otworzyłam z niechęcią oczy.
            Edward przyglądał mi się, wracając do układania moich loków na poduszce.
Potargałam jego czuprynę, po czym zjechałam ręką na twarz, badając jego kości policzkowe.
- Bello, masz zamiar wstać, czy znowu będziesz się stawiać? – zapytał poważnie, chociaż w jego oczach gościły wesołe iskierki.
- Nie wiem -  uśmiechnęłam się, po czym przylgnęłam do niego, aby go pocałować. Odpowiedział mi tym samym, jednak po krótkiej chwili, delikatnie odepchnął, pozostawiając mnie w ramionach.
- Nie żartowałem z tym oceanem – znów wyszczerzył zęby.
- Oj Ty maaruudoo – odpowiedziałam,  rozciągając samogłoski.
             Zeszłam powoli z łóżka i  podeszłam do okna, spoglądając znów na cudną plażę, oświetloną cienkimi promieniami słońca, które coraz szybciej wyłaniało się za horyzontu. Wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy, po czym czmychnęłam to łazienki. Gdy  z niej wyszłam, Edward zdążył pościelić łóżko, wynieść wszystkie śmieci, ustawić walizki w równym rządku na werandzie i przyszykować mi śniadanie. Kiedy pochłaniałam tosty z własnoręcznie robionym dżemem owocowym, mój mąż krzątał się po domu w wampirzym tempie, sprawdzając jej stan.
- Poszłabyś gdzieś ze mną? – zapytał, obejmując mnie od tyłu w talii, w czasie kiedy myłam naczynia po obfitym śniadaniu.
- To zależy gdzie… -  zaczęłam się z nim droczyć.
- Chciałbym Ci coś pokazać, jeszcze przed wyjazdem – szepnął mi do ucha, jeżdżąc nosem w te i z powrotem po mojej szyi.
- Skoro tak… to chętnie – zacinając się odpowiedziałam. Nawet taką pieszczotą potrafił mnie rozproszyć!
            Nagle moje nogi oderwały się od podłoża i nie wiedzieć kiedy, znalazłam się w pełnym słońcu. Po raz kolejny zachwyciłam się błyszczącą skórą mojego ukochanego, który zwolnił, pozwalając podziwiać mi wyspę. Gdy wbiegł w las, gdzie wielkie korony drzew nie dopuszczały promieni słońca, skierował się w stronę masywnych wzniesień, które obrastała prawdziwa puszcza.
- Mogę wiedzieć gdzie dokładnie zmierzamy? – zapytałam, gdy droga zaczęła być monotonna.
- Nie – uśmiechnął się szeroko i spojrzał na mnie miodowymi oczami – to niespodzianka. Pocałowawszy mnie w nos, przeniósł wzrok na niewidzialną ścieżkę.
            Po dłuższej chwili, drzewa zaczęły się przerzedzać. Edward zatrzymał się na jakimś pagórki, stawiając mnie na ziemi.
- No dobra, teraz wskakuj mi na plecy – widząc moje ślamazarne tempo, dodał  wesoło – szybciej Bells, bo Cię tu zostawię.
            Wdrapałam się z wysiłkiem na niego – robiło się coraz gorącej, a  z powodu wysokości, coraz trudniej mi się oddychało. Ku mojemu zaskoczeniu, Edward zamiast biec dalej, zaczął wdrapywać się na ogromne drzewo, tak zwinnie, że żadna nawet gałązka się o mnie nie obtarła.  Kiedy mój ukochany wciąż wspinał się w gracją, ja zaczęłam rozglądać się. Okazało się, że jesteśmy na największym wzniesieniu z całej wyspy. Zaciekawiona, przeniosłam wzrok na dół…
- Coś się stało? -  zapytał odruchowo mój mąż, gdy usłyszał mój zduszony pisk.
- Nic takiego, po prosto  nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jesteśmy tak wysoko…
- Już niedaleko – zapewnił. – A tymczasem zamknij oczy.
            Posłusznie wykonałam jego prośbę. Ciepłe podmuchy wiatru zaczęły smagać lekko moją twarz, zarzucając na nią niesforne loki. Edwarda zdjął mnie sobie z pleców i mocno mnie obejmując, postawił na grubej gałęzi, która kołysała się niebezpiecznie.
- Teraz możesz otworzyć oczy – po tonie jego głosu, można było dość do wniosku, że się uśmiecha.
            Otworzyłam powoli oczy mrugając kilkakrotnie, aby przyzwyczaiły się do jaskrawego otoczenia. Kiedy zdałam sobie sprawę, gdzie się znajduje, prawie zachłysnęłam się powietrzem. 
- Boże, tu jest… cudnie – wyszeptałam, wciąż przypatrując się otoczeniu.
            Weszliśmy na największe drzewo z wyspy, z którego było widać… po prostu wszystko! Śliczna zatoczka, na której dryfowała nasza ‘’łódka’’, jaśniała, jakby posypana brokatem. Piasek,  był usiany milionem klejnotów, co powodowało że wszystko błyszczało. Puszcza pod nami miała kolor wściekle zielony, z którego to wyodrębniały się kolorowo opierzone ptaki. Czasami przestraszone jakimś szelestem, odlatywały chmarami krążąc nad wodą. Można było nawet dostrzec małe małpki, skaczące z konaru na konar, bawiące się, lub szukające jedzenia. Wszystko to składało się w piękną całość.
- Nie mogę uwierzyć, że spędziłam tutaj tyle tygodni.
            Edward w odpowiedzi zaśmiał się, a że nadal trzymał mnie mocno przy sobie, wyczułam miłe wibracje tego dźwięku. Powoli, ostrożnie odwróciłam się do niego. W jego oczach dopatrzyłam się mnóstwo czułości i szczęścia. Zapewne to samo znalazł w moich, ponieważ z łobuzerskim uśmiechem na twarzy, pochylił się ku mnie, całując bardzo powoli, ale za to bardzo namiętnie. Edward musnął kilka razy moją twarz, po czym pocałował mnie ostatni raz – bardzo słodko. Nie wiedzieć czemu, roześmieliśmy się obydwoje, jeszcze bardziej rozhuśtując niepewną gałąź, na której staliśmy. Nie bałam się już wysokości. Nie byłabym w stanie bać się czegokolwiek w tej chwili.
            Nie było mi już żal odjeżdżać z tej niezwykłej wyspy. Wiedziałam, że gdziekolwiek pojadę z Edwardem będzie niemalże tak niesamowicie, jak tutaj.
            Trzymając za rękę mojego męża, patrzyłam z jachtu ostatni raz na wyspę, która oddalała się, oddalała, aż w końcu znikła, pozostawiając piękne wspomnienia.
        

piątek, 8 marca 2013

1. Ostatni wieczór


            

                Włożyłam ostatni stosik fikuśnych bluzek, wygładzając go. Obok wcisnęłam siłą inne naręcze ubrań, które przez moje tarmoszenie rozpadło się. Sfrustrowana usiadłam na łóżku i po raz kolejny spojrzałam na iskrzący się ocean. Słońce było blisko ku zachodowi, co dawało niezwykłe piękny krajobraz.
- Jak Alice udało się zmieścić to wszystko… – mruknęłam, wpatrując się w walizkę.
- Nie wiem, kochanie – usłyszałam w odpowiedzi na nieme pytanie. Obróciłam się w stronę głosu. Edward siedział na zacienionym skraju łóżka, uśmiechając się zawadiacko.  Jak zwykle moje serce nie mogło się oprzeć widokowi mojego wampira i jak na rozkaz, popędziło jak szalone. Mój mąż znów się zaśmiał, przysuwając się do mnie bliżej. Ciepłe promienie słoneczne zalały jego twarz, zdobiąc go milionami diamencików. W jego miodowych oczach pojawiły się wesołe iskierki, kiedy był na tyle blisko, że mogłam wyczuć jego oddech.
- Nie wiem, ale myślę, że razem coś zdziałamy… - powiedział, odsłaniając swoje białe, równe zęby i omiatając mnie swoim zapachem.
            Nie potrafiłam mu się oprzeć. Powoli przybliżyłam swoje wargi do jego, ledwie je muskając. Edward znów się zaśmiał, porywając mnie w swoje silne ramiona i przyciskając do siebie. Dzięki temu miesiącowi mój mąż zrobił się o wiele odważniejszy. Nie odpychał mnie jak wcześniej, gdy podchodziłam za blisko – wręcz przeciwnie. Brał mnie w swoje ramiona, czule całował i trzymał dopóki ja sama nie przerywałam, aby zaczerpnąć powietrza.
            Tym razem było tak samo. Gdy odsunęłam się od niego, przeniósł swe zimne wargi na szyję, powoli badając każdy skrawek.
- Edward, sam mówiłeś, że musimy… jeszcze dziś się spakować… - trudno mi było nie zapomnieć o oddychaniu, a co dopiero złożyć proste zdanie.
- Ja to zrobię – szepnął mi do ucha – gdy będziesz spała.
            Musnął nosem mój płatek ucha, po czym wziął się za rozpinanie mojej bluzki. Boże, kiedy on się zrobił taki nachalny?
- Wolałabym przy tym być. W dodatku dzięki Twoim rewolucjom, mamy jeszcze do posprzątania kuchnię, musimy upewnić się, o której nasz samolot odlatuje, przejrze…
            Nie dane mi było dokończyć mojej wyliczanki, ponieważ pewien niecny wampir, błyskawicznie przybliżył się do mnie i wpił się w moje wargi z rosnącym zapałem.
- Edward – wymamrotałam spod jego warg – Chwilka!
- Tak, kotku? – powiedział znużonym głosem, jakby musiał przerwać coś naprawdę ciekawego.
            Znów mnie rozproszył, tym razem swoim słodkim barytonem.
-  Może tamto będzie umiał zrobić, ale ja muszę jeszcze wybrać ubranie na jutro i iść pod prysznic. Więc gdybyś mógł mnie puścić… - uśmiechnęłam się lekko, próbując oswobodzić się z jego uścisku.
            Po jego minie było widać, że nie jest zadowolony z mojego jęczenia, ale musiał się z tym pogodzić. Z miną męczennika wypuścił mnie, obserwując, jak schodzę z łóżka i kieruje się w stronę walizki, na której miałam przygotowaną jedną z ‘’moich’’ koszulek nocnych i kosmetyczkę.
- Może ja tez się dołączę? – zapytał słodko, wciąż siedząc na łóżku w promieniach zachodzącego słońca – to nasz ostatni wieczór tutaj – dodał, zbliżając się i znów mnie obejmując.
- Czemu nie…
             Zaśmiał się, gdy dostrzegł jak moją twarz utula rumieniec. Niby obcowałam z nim często nago, w czasie naszego miesiące, ale…
- To jak? – zapytał swobodnie i nie czekając na moją zgodę podniósł mnie i zaniósł do łazienki.
            Reszta dnia zleciała nam równie szybko i przyjemnie, jak cały miesiąc. Po prysznicu – który się przeciągał – poszliśmy na plażę, gdzie podziwialiśmy w dwójkę wschodzący księżyc. Edward opowiadał mi o naszym nowym domie i okolicach, oprowadzając mnie po raz ostatni, po pobliskich wodospadach i innych cudach. Żal mi było wracać do domku, ale zrobiło się na tyle późno, że powieki same mi opadały.
- Miłych snów, moje skarbie – szepnął mi do ucha mój nieziemsko przystojny mąż, kładąc mnie na łóżku, przyciągając mnie do siebie i zamykając w silnym uścisku.
- Dobranoc… - powiedziałam przytulona do niego, po czym dałam się przytłoczyć mojej senności.

wtorek, 5 marca 2013

Hey :]

                         Cześć! Mam na imię Wiktoria, chodzę do I gimnazjum i mieszkam na Śląsku. Na tym blogu chciałabym pokazać Zmierzchofanom mój pomysł na dalsze losy Belli i Edwarda. W nim - od razu ostrzegam -  Bells nie zachodzi w ciąże, tylko ich życie toczy się ''normalnie''. Nie będę zdradzała całej fabuły, ale nasza bohaterka pozostanie jeszcze trochę człowiekiem u boku Edwarda ( nie, nie zestarzeje się za bardzo) i pójdą razem na wybrane studia :]
                        Prosiłabym jedynie za wyrozumiałość, jakiekolwiek komentarze oraz ,gdy wam coś zaświta w głowach, pomysły na ciągi dalsze. c:
                         P.S. Łapki precz od zdjęcia na górze, robiłam sama ;]